Malgorzata_ |
Wysłany: Poniedziałek 9:33:01, 23 Marzec 2009, Poniedziałek , 81 Temat postu: Wywiad z Arnhild Lauveng, autorką książki |
|
Wywiad z Arnhild Lauveng przeprowadzony 2.12.2007 r. w Krakowie, w Pensjonacie „U Pana Cogito“
PK.: Czytając Pani książkę pierwszy raz zetknąłem się z tym, by ktoś chorował na zaburzenie psychotyczne z kręgu schizofrenii, a potem pracował w psychiatrii z pacjentami psychotycznymi, następnie zaś przedstawił swe doświadczenie z obu tych perspektyw jednocześnie, opisując je w autobiograficznej książce.
AL.: To co pan powiedział było dla mnie ważne.
PK.: Obowiązujący w Polsce model leczenia zaburzeń psychotycznych jest biologiczny, co najwyżej oparty na koncepcji podatności na zranienie, a farmakoterapia przeważa nad psychospołecznymi metodami terapeutycznymi. Jedynie w Krakowie i Warszawie oraz kilku innych, większych miastach działają ośrodki takie jak Oddział Dzienny Kliniki Psychiatrii Dorosłych Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego kierowany przez współorganizatorów Pani dzisiejszego spotkania autorskiego - dr Andrzeja Cechnickiego i mgr Annę Bielańską, w których chorzy mają dostęp do całościowego, psychospołecznego systemu rozumienia i leczenia zaburzeń psychotycznych. A jak to wygląda w Norwegii?
AL.: Są różne środowiska w Norwegii. Często słyszę, że albo postawiono mi błędną diagnozę, albo ktoś wyraża taki pogląd, że nie jestem zdrowa i będę miała nawrót. Wiadomo, że psychoterapia behawioralno-poznawcza powoduje zmianę w funkcjonowaniu mózgu osoby chorej na schizofrenię. Dla mnie wyzdrowienie było procesem radosnego uczenia się i wcale nie obawiam się, że mogłabym go zapomnieć, tak jak nie mogłabym zapomnieć umiejętności jazdy na rowerze.
PK.: Jak w Norwegii wygląda leczenie psychiatryczne w kontekście strategii marketingowej firm farmaceutycznych?
AL.: Bardzo długo miały one ogromny wpływ na przebieg leczenia i stosowanie przez lekarzy określonych leków. Obecnie obowiązują bardzo ścisłe zasady, co lekarz może przyjąć od firmy i w sensie prawnym jest to uregulowane. Nadal jednak farmakoterapia jest dominującą metodą leczenia zaburzeń psychotycznych. Bardzo wielu pacjentom mówi się, że będą musieli brać leki do końca życia. Nie jestem przeciwniczką leków, kiedy są absolutnie niezbędne i uważam że, najlepiej aby ten sam lekarz który je zastosował, w porozumieniu z pacjentem odstawił je, gdy tylko będzie to możliwe. A jednocześnie nigdy nie należy przerywać leczenia nagle, bez konsultacji z lekarzem. Nie chcę być odebrana jako przeciwniczka farmakoterapii, ani jako jej zwolenniczka. Chodzi o to, by nie tworzyć tworzyć systemu, w którym zakłada się, że wszyscy pacjenci muszą brać leki przez cały czas, do końca życia.
PK.: Pisze Pani dużo o psychodynamicznym rozumieniu znaczenia swych objawów. Miała Pani kilkoro terapeutów różniących się pani zdaniem podejściem. Czy ktoś z nich pracował z Panią psychodynamicznie lub psychoanalitycznie?
AL.: Miałam rzeczywiście wielu terapeutów. Różnili się nie tyle stylem pracy, lecz stopniem współpracy, jaki udało im się nawiązać z innymi instytucjami, np. ułatwiającymi zabezpieczenie warunków bytowych (mieszkanie, utrzymanie - od renty do pracy), urzędem pracy czy indywidualnym asystentem przydzielonym przez władze gminy w porozumieniu z terapeutą w celu podejmowania różnych aktywności (np. wspólne wyjście na zakupy czy do kawiarni). Wszystko zależy od dopomożenia pacjentowi w opanowaniu umiejętności życiowych. Czasem wydaje mi się, że sama terapia behawioralno-poznawcza mogłaby mi nie pomóc, gdyby nie było współpracy z instytucjami wraz z praktyczną nauką umiejętności życiowych trudnych dla mnie podczas choroby.
PK.: Czy pracując z pacjentami korzysta Pani z doświadczenia bycia pacjentką, np. odwołując się do swych wewnętrznych przeżyć z okresu choroby?
AL.: Nie ukrywam tego, że chorowałam. Przecież niektórzy ludzie czytali moją książkę i jeżeli oni pytają to odpowiadam. Nie jest to żadna tajemnica, ale ja nie jestem ważna w procesie terapii - pacjent jest ważny.
PK.: W jakiego typu placówce obecnie Pani pracuje?
AL.: Pracuję w takiej specjalnej grupie pomocy doraźnej w kryzysie, w nagłych sytuacjach wyjeżdżam też do domu pacjenta. Funkcjonuje to w strukturze szpitala psychiatrycznego. Prócz tego prowadzę psychoterapię w gabinecie i mam mnóstwo pracy naukowej. Prowadzę też wykłady i szkolenia.
PK.: Z jakim odbiorem spotkała się Pani książka w Norwegii?
AL.: Zasadniczo dobrym. Otrzymałam wiele wspierających opinii. Szczególnie wielu pacjentów mówiło, że to daje nadzieję. Osoby leczące też. Oczywiście nie wszyscy wierzą, że jestem zdrowa. Czytałam też wypowiedzi ludzi ze środowiska medycznego, że to co napisałam, to głupota.
PK.: A z jakim odbiorem spotkała się Pani ze strony osób spoza środowiska psychiatrycznego, pacjentów i ich rodzin - od ludzi zupełnie nie związanych z problematyką chorób psychicznych?
AL.: Miałam kilka informacji zwrotnych, że to świetna książka. Niektórzy widzieli w tym odbicie swych, niekoniecznie chorobowych, przeżyć. Że to ważne. I również takie, że czują, że po przeczytaniu książki mogą te reakcje stygmatyzacji zmniejszyć. Jednym z mych celów było pokazanie, że jesteśmy podobni, że przeżywamy różne rzeczy niekoniecznie będąc chorym.
PK.: Jak wygląda kampania przeciw stygmatyzacji i wykluczeniu społecznemu osób chorujących psychicznie w Norwegii?
AL.: Są prowadzone akcje medialne. W ramach tych kampanii wiele publicznie znanych osób ujawniło fakt chorowania na chorobę psychiczną. Mieliśmy nawet premiera, który ujawnił to, że choruje na depresję i wrócił po długim zwolnieniu chorobowym do pracy na tym stanowisku. W Norwegii akcje te były pod patronatem rządowym, finansowane z budżetu państwowego.
PK.: Czy w Norwegii, jak wynika z daty edytorskiej praw autorskich w polskim wydaniu, książka ukazała się też w tym roku, bo jeśli tak, to znaczyłoby, że została bardzo szybko przetłumaczona?
AL.: Nie. Książka ukazała się w 2005. Natomiast w 2006 ukazała się „Zbyteczna jak róża“, a teraz przygotowuję do wydania kolejną.
PK.: Czy oprócz polskiej edycji Pani książka zosŧała wydana w innych krajach?
AL.: W Holandii wiosną - też szybko. Po świętach ukazuje się w Niemczech i wyjdzie przekład hiszpański w krajach Ameryki Południowej, a w zeszłym tygodniu prawa autorskie zostały sprzedane do Danii.
PK.: Czytelnikami naszego portalu Psychiatria OnLine sa zarówno psychiatrzy, psycholodzy, psychoterapeuci oraz inni pracownicy z sektora ochrony zdrowia psychicznego, pacjenci, ich rodziny, jak i ludzie nie związani w żaden sposób z tą dziedziną, a jedynie poszukujący informacji. Czy chciałaby Pani powiedzieć dziś w naszej rozmowie coś specjalnego dla nich?
AL.: Nie wiem czy to jest coś co trafi do polskiego czytelnika... Przede wszystkim chciałabym powiedzieć, że stygmatyzacja jest bardzo szkodliwym zjawiskiem i łatwo wtedy stracić nadzieję w pracy z pacjentem. Nawet jeśli nie wszyscy mogą być całkowicie zdrowi, to dzięki takiemu podejściu (przeciwstawnemu stygmatyzacji - przyp. PK) można wiele zyskać. A jeśli kogoś będziemy postrzegać tylko w kategoriach etykiety diagnostycznej, to możemy zagubić możliwość rozumienia specyfiki jego przeżyć. Bo niebezpieczeństwo stawiania diagnozy może prowadzić do rutynowego traktowania pacjenta w procesie terapeutycznym. Natomiast jeśli my, nie patrząc przez pryzmat diagnozy, spróbujemy zrozumieć świat jego przeżyć, to możemy pomóc tej chorej osobie i może to prowadzić do wyleczenia.
PK.: Dziękuję Pani za rozmowę.
AL.: Bardzo dobrze zrobiło mi spotkanie z Panem. Cieszę się, że istnieją w Polsce osoby gotowe podważać utarte schematy, myśleć alternatywnie i pracować nad tym. Proszę poruszać skostniałe struktury. Psychiatria jako taka jest zbyt często nacechowana niechęcią do myślenia nowymi ścieżkami, przełamywania schematów, współtworzą ją ludzie trzymający się utartych wzorców.
Książka jest dostępna na stronie http://fiso.org.pl/wydawnictwo/ |
|
Malgorzata_ |
Wysłany: Piątek 22:39:24, 20 Luty 2009, Piątek , 50 Temat postu: „Byłam po drugiej stronie lustra“ |
|
Recenzja książki Arnhild Lauveng „Byłam po drugiej stronie lustra“
Arnhild Lauveng „Byłam po drugiej stronie lustra“, Wydawnictwo "Smak Słowa", Sopot 2008
Takiej książki w polskich (i nie tylko) księgarniach jeszcze nie było. Jej wyjątkowość polega przede wszystkim na tym, że jest ona autobiograficzną relacją autorki pisaną z podwójnej perspektywy - jej przeżyć z czasu chorowania na schizofrenię skonfrontowanych ze uzyskanym później profesjonalnym wykształceniem i obecną praktyką w zakresie psychologii klinicznej i psychoterapii. Pierwszym z tych układów odniesienia jest opowieść zagubionej nastolatki, a potem młodej kobiety, pogrążającej się stopniowo w stanie rozpadu osobowości i desperacko walczącej z chorobą oraz jej konsekwencjami w różnych obszarach życia. Drugi zaś, to przemyślenia profesjonalistki próbującej spojrzeć na swe przeżycia z dystansu i zobiektywizować je ku pożytkowi czytelnika. Jednak przede wszystkim autorka podkreśla to, że jest już od kilku lat zdrowa, wykonuje obciążający emocjonalnie zawód, prowadzi aktywny tryb życia i nie bierze żadnych leków, pomimo tego, że przez około 10 lat chorowała na pełnoobjawową schizofrenię z przewagą objawów pozytywnych (halucynacje słuchowe, wzrokowe i niekiedy węchowe oraz urojenia prześladowcze) i nie jest tylko, jak twierdzą niektórzy, w remisji lub, co zarzucają jej inni, że w ogóle nie chorowała na schizofrenię, lecz jakieś lżejsze zaburzenie psychotyczne podobne w zakresie niektórych objawów do tej ciężkiej choroby. Zarazem zaznacza, że akurat takie było jej indywidualne doświadczenie chorowania i leczenia, więc nie jest ani przeciwniczką stosowania farmakoterapii, która pomogła jej przetrwać najtrudniejsze okresy choroby, ani też zwolenniczką sztywnego i przeważającego dotąd w konserwatywnej psychiatrii poglądu, że wszyscy pacjenci chorujący na schizofrenię powinni bezwzględnie do końca życia przyjmować neuroleptyki. Po prostu apeluje do psychiatrów o to, by byli elastyczni w swym podejściu do problematyki leczenia zgłaszających się do nich po pomoc ludzi i w związku z tym dostrzegali pośród chaosu spowodowanego procesem chorobowym konkretne osoby wraz z ich indywidualnymi, specyficznymi problemami, zamiast, jak niestety czasem wciąż jeszcze ma to miejsce, uprzedmiotowione, statystyczne „przypadki“ opatrzone „etykietkami diagnostycznymi“.
Pomimo zawartych w tym dziele wielu krytycznych uwag na temat doświadczeń nabytych w kontaktach z norweskimi instytucjami opieki psychiatrycznej i społecznej, w odróżnieniu od np. „Lotu nad kukułczym gniazdem“ Kena Kesey'a, książki tej nie nie można potraktować jednowymiarowo jako oskarżenia wymierzonego w system lecznictwa psychiatrycznego będący, zdaniem niektórych kontestatorów, wyłącznie wytworem „wpędzającego w obłęd“ społeczeństwa, gdyż autorka podkreślając subiektywizm opisu swych doznań z okresu choroby wytrąca z ręki potencjalny argument odbiorcom, którzy chcieliby użyć tego dzieła w takim celu. Przystępnym dla laika językiem opisuje zarówno to, co ułatwiało, jak i to, co utrudniało jej w kontaktach z personelem medycznym korzystanie z różnych form leczenia psychiatrycznego: farmakoterapii, psychoterapii, terapii zajęciowej czy rehabilitacji społecznej. Kładzie nacisk na to, że przede wszystkim pomocne było zaangażowanie niektórych z psychoterapeutów, lekarzy czy asystentów socjalnych wzmacniających jej nadzieję na możliwość wyleczenia lub przynajmniej znacznej poprawy stanu zdrowia na przekór powszechnej opinii, że schizofrenia to choroba nieuleczalna i trwale inwalidyzująca osobę nań chorującą. W jej dążeniu do zdrowia i spełnienia choć niektórych z przedchorobowych marzeń (m. in. uniwersyteckie studia psychologiczne i wykonywnie zawodu psycholożki) niebagatelną rolę odegrało również silne wsparcie ze strony matki i siostry. Autorka porusza też takie kwestie jak różnica znaczenia objawów chorobowych dla pacjenta, a otoczenia czy też nieświadomego porozumiewania się za ich pomocą z innymi ludźmi jako formą wyrażania potrzeb, których nie tylko zaspokojenie, lecz nawet nazwanie i wypowiedzenie w języku mówionym z jakichś względów zostało utrudnione lub uniemożliwione. Dzięki temu jest to też swoisty zbiór sugestii terapeutyczno-rehabilitacyjnych skierowanych zarówno do profesjonalistów zajmujących się leczeniem i szeroko rozumianą pomocą chorym jak i rodzin oraz środowiska społecznego pacjentów. Książka ta jest też bardzo ważnym głosem w społecznej kampanii przeciwko społecznemu napiętnowaniu i wszelkim formom dyskryminacji osób chorujących na choroby psychiczne oraz ich rodzin.
Dodatkowym atutem tego dzieła jest jego forma literacka oparta w dużym stopniu na sporej dawce konstruktywnego czarnego humoru. Jednak po wymienianiu wielu zalet książki nasuwa mi się jedno pytanie do tłumaczki i oficyny wydawniczej, która opublikowała ten utwór w Polsce. Otóż z jakiego powodu zmieniono zdecydowany w swej wymowie, oryginalny autorski tytuł: „Jutro zawsze miałam być lwem“ pochodzący z ostatniego wersu wiersza autorki otwierającego książkę, na brzmiący w zestawieniu z nim nieco banalnie: „Byłam po drugiej stronie lustra“?
autor tekstu: Piotr Kurzac
http://www.psychiatria.pl/txt/a,7194,0,Recenzja%20książki%20Arnhild%20Lauveng%20„Byłam%20po%20drugiej%20stronie%20lustra“ |
|